Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pytały drżącym z zaciekawienia głosem, jak stoi „Klej Boliwijski“, bo niema nic o nim w gazecie.
— Po kiego licha wam ta wiadomość? — obruszał się Roger. — Nowe jakieś naciąganie! Porządnie się na niem sparzycie! Też pomysł! Pakować pieniądze w klej! W rzecz, o której nie macie zielonego pojęcia! Kto wam to podsunął?
I, dowiedziawszy się od nich wszystkiego, co im powiedziano o tych akcjach, odchodził, aby rozpytać się o nie w City i ewentualnie zaangażować własne fundusze w tem przedsiębiorstwie.
Mniej więcej w połowie obiadu, w chwili właśnie, kiedy podano comber barani, pani Mac Anderowa, rozglądając się niewinnie dokoła, rzekła:
— Jak się państwu zdaje, kogo spotkałam dzisiaj w parku Richmondskim? Napewno nigdy nie zgadniecie — panią Soamesową i... pana Bosinney’a. Pewnie wracać musieli z oględzin domu.
Winifreda Dartie kaszlnęła, poza tem nie odezwał się nikt słowem. Była to wiadomość, na którą wszyscy bezwiednie zdawali się czekać.
Należy oddać pani Mac Anderowej sprawiedliwość, że, wraz z trzema jeszcze osobami, bawiła w Szwajcarji i na włoskich jeziorach, nie słyszała więc nic o zerwaniu przez Soamesa stosunków z architektem. Nie mogła tem samem przewidzieć siły wrażenia, jakie podana przez nią wiadomość wywrze na obecnych. Siedzący na prawo i na lewo od niej młodzi Haymansowie, utkwiwszy ponure, chude, jakgdyby wygłodniałe twarze w stojące przed niemi talerze, żarłocznie jedli swoje porcje baraniny.
Obaj ci chłopcy, Giles i Jessy, tak byli wzajem do siebie podobni i tak nierozłączni, że znani byli ogólnie pod mianem dwóch Ajaksów. Nigdy nie słyszał nikt z ich ust ani słowa i zawsze zdawali się być zajęci nie-