Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiem, jakgdyby chcąc dostrzec coś poprzez skrzydło własnego nosa.
— A co ciotka myśli o tych zaręczynach? — zapytał.
Oczy ciotki Anny spoczęły na nim z dumą. Soames, najstarszy z bratanków, od czasu, kiedy syn starego Jolyona rozszedł się z rodziną, był teraz jej ulubieńcem, uznawała w nim budzącego największą ufność dziedzica tradycyj rodu, który w tak krótkim czasie wymknąć się ma z pod jej kierunku.
— Bardzo szczęśliwe dla tego młodego człowieka. Przystojny chłopak, nie zdaje mi się jednak, aby był odpowiednim zupełnie narzeczonym dla naszej kochanej Juny.
Soames dotknął brzegu złoconego świecznika.
— Oswoi go — odparł, wilżąc ukradkiem palec i pocierając nim wypukłe ozdoby. — To prawdziwa stara pozłota; nie dostanie teraz takiej. Ubieganoby się o tę sztukę na licytacji u Jobsona... — Mówił zwolna, delektując się własnemi słowami, jakgdyby czuł, że rozwesela niemi starą ciotkę. Rzadko bardzo mówił w sposób tak poufny. — Chętnie sam nabyłbym ją — dodał — stara pozłota zawsze zachowuje swoją wartość.
— Jak też ty się znasz na tem wszystkiem! — zdziwiła się ciotka Anna. — A jak się ma kochana nasza Irenka?
Uśmiech zgasł na twarzy Soamesa.
— Nieźle — odparł. — Uskarża się tylko na brak snu; sypia jednak daleko lepiej aniżeli ja — uzupełnił, spoglądając w stronę drzwi, gdzie żona jego rozmawiała z Bosinney’em.
Ciotka Anna westchnęła.
— Dobrze może będzie dla niej, jak przestanie się widywać tak często z Juną. Ta nasza kochana mała Juna ma bardzo stanowczy charakter!