Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego i ożywiać je wyraźnie. Jak gracz-ryzykant powiedział sobie:
— Karty tej nie mogę odrzucić — muszę na nią postawić. Zbyt mało mam szans.
Przebierał się do obiadu powoli, słyszał, jak Irena wyszła z pokoju i zeszła nadół i jeszcze przez dobrych pięć minut potem kręcił się po swojej ubieralni. Wreszcie zeszedł, z umysłu zatrzaskując drzwi głośno, aby uprzedzić, że schodzi. Zastał ich oboje stojących przy kominku, rozmawiających, a może i nie — nie potrafiłby tego powiedzieć.
Przez cały wieczór farsowo odgrywał swoją rolę — zachowując się w stosunku do swojego gościa uprzejmiej niż kiedykolwiek, a kiedy wreszcie Bosinney zaczął zabierać się do wyjścia, rzeki:
— Niech pan znów wkrótce nas odwiedzi; Irena chętnie rozmawia z panem o domu.
I znów głos jego brzmiał zarazem dziwnie wyzywająco i jeszcze dziwniej żałośnie, ale dłoń jego zimna była jak lód.
Wierny powziętemu postanowieniu, w chwili ich rozstawania się odwrócił się od żony, stojącej pod wiszącą lampą i tu żegnającej gościa, odwrócił się od lśniącej w świetle jej złotowłosej główki, od jej smutnie uśmiechniętych ust, od widoku wpatrzonych w nią z psią wiernością i psiem oddaniem oczu Bosinney’a.
Położył się spać, zdobywszy niezbitą pewność, że Bosinney kocha się w jego żonie.
Noc letnia była gorąca, tak rozprażona i cicha, że przez otwarte okno wlewały się fale gorętszego jeszcze niż pokojowe powietrza. Przez długie godziny leżał wsłuchany w oddech żony.
Irena może spać, on natomiast leży z otwartemi oczami. Leżąc i nie śpiąc, umacniał się w decyzji odgrywania roli spokojnego i ufającego męża.