Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

złościć się, wiedząc z doświadczenia, że po wyrzuceniu z siebie wszystkiego, co miał na sercu, zamilknie i nie przerwie przez długi czas ponurej swojej zadumy. Miotające wciąż jeszcze iskry gniewu oczy jego nie odrywały się od tyłu wyprzedzającej ich dorożki, mknącej, co koń wyskoczy, poprzez zgęszczający się z każdą chwilą mrok.
Nie mógł, na szczęście, słyszeć namiętnych wynurzeń, które wezbranym potokiem zerwały się z piersi Bosinney’a; nie mógł widzieć dreszczu, przebiegającego ciało Ireny, jakgdyby obnażono ją nagle z szat, ani jej ciemnych, przepastnie smutnych oczu, jak oczy bitego dziecka. Nie mógł słyszeć błagań i zaklinań Bosinney’a, nie mógł słyszeć jej nagłego, cichego płaczu, ani widzieć, jak to marne, zgłodniałe wilczysko kornie, ze drżeniem, niby świętości, dotknęło jej ręki.
Na Montpellier Square, stosując się literalnie do wydanych mu instrukcyj, zatrzymał się woźnica tuż przed wyprzedzającą ich dorożką. Dartie i jego żona dostrzegli Bosinney’a, wyskakującego, za nim w ślad Irenę, która ze spuszczoną głową wbiegła na schody. Miała widocznie klucz od mieszkania, znikła bowiem momentalnie. Niepodobna było zdać sobie nawet sprawy, czy zwróciła się jeszcze z jakiem słowem do Bosinney’a, który przeszedł po chwili obok dorożki Dartie’go.
Oboje, i mąż i żona, mogli zupełnie dobrze widzieć jego twarz w świetle ulicznej latarni. Nosiła ona jeszcze na sobie wyraźne ślady gwałtownego wzruszenia.
— Dobranoc, panie Bosinney — zawołała wślad za nim Winifreda.
Bosinney wzdrygnął się, zerwał kapelusz z głowy i popędził dalej, nie zatrzymując się. Zdawał się zapominać zupełnie o ich istnieniu.
— Cóż?! Nie mówiłem?! — wybuchnął na nowo Dar-