— Ja odwiozę Irenę; słyszy pan?
Ujrzał przed sobą twarz, śmiertelnie bladą z hamowanej wściekłości, i oczy rzucające złowieszcze błyski, niby dziki kot.
— Co?! — wyjąkał. — Co takiego?! Ani mi się śni! Pojedzie pan z moją żoną!
— Precz z drogi! — syknął Bosinney — bo rozciągnie się pan na środku ulicy!
Dartie cofnął się — zrozumiał z najdobitniejszą oczywistością, że tamten nie ma zamiaru żartować. Irena skorzystała z jego odstąpienia i przesunęła się tuż obok niego, tak że suknia jej otarła się o jego nogi, wskoczyła do dorożki, a Bosinney tuż za nią.
— Ruszaj! — usłyszał okrzyk „Pirata“. Woźnica zaciął konie. Powóz potoczył się szybko.
Dartie stał przez chwilę oszołomiony, poczem, poskoczywszy ku dorożce, w której siedziała jego żona, wdrapał się do środka.
— Ruszać, a żywo! — wrzasnął na woźnicę — i nie tracić z oczu tamtej dorożki przed nami!
Usiadłszy obok żony, dał wolny upust swojej wściekłości. Wreszcie, hamując się z wysiłkiem, dodał:
— W ładną wkopałaś nas kabałę, pozwalając, aby „Pirat“ odwiózł ją do domu! Nie mogłaś do wszystkich djabłów zabrać go do swojej dorożki? Czy nie widzisz, że ten dureń szaleje z miłości za nią? Trzeba być ślepym na oba oczy, żeby nie widzieć tego!
Tłumaczenie się Winifredy zbył nowemi wezwaniami do Wszechmocnego, nie kończąc swoich jeremjad, w trakcie których naurągał żonie, jej ojcu, jej bratu, Irenie, Bosinney’owi, całemu rodowi Forsytów, własnym dzieciom, klął dzień, w którym przyszło mu na myśl żenić się, i tak przez całą drogę, dopóki nie zajechali do Bames.
Winifreda, kobieta silnego charakteru, dała mu wy-
Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/287
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
