Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaznaczenie z wyjątkiem zapłaconego przez Dartie’go rachunku.
Dartie niezmiernie był miły i uprzedzający podczas całego obiadu, przyczem prawie że nie odrywał od twarzy i postaci Ireny śmiałego, pełnego wyraźnego zachwytu, wzroku. Zmuszony był jednak przyznać sobie w głębi duszy, że nie zyskał z jej strony odwzajemnienia. Pozostała chłodna tak samo nieomal, jak marmurowo chłodne jej ramiona, przezierające z pod osłony kremowej koronki. Miał nadzieję przychwycenia jej na porozumiewaniu się spojrzeniem bodaj z Bosinneyem; nic z tego wszakże — zdumiewająco ukryć umiała swoją grę. Co się zaś tyczy samego architekciny, był on ponury i mrukliwy niczem niedźwiedź zbudzony z drzemki. — Winifredzie nie udawało się wydostać słowa z niego; nie jadł nic, nie żałował sobie tylko wina, coraz bardziej też bladła jego twarz, a oczy spoglądały niesamowicie.
Bardzo to wszystko było ciekawe.
Dartie sam był w doskonałej formie, wyjątkowo rozmowny, i w miarę uszczypliwy, jako człowiek z natury niegłupi. Opowiedział kilka historyjek pikantnych, ale utrzymujących się na granicy przyzwoitości. To utrzymywanie się na granicy przyzwoitości było z jego strony szczególnem ustępstwem dla towarzystwa, zazwyczaj bowiem opowiadane przez niego dykteryjki nie wyróżniały się tą cnotą. W żartobliwie-ironicznem przemówieniu zaproponował wypicie zdrowia Ireny. Nikt wszelako nie poszedł za jego wezwaniem, a Winifreda skarciła go:
— Nie rób z siebie błazna, Montie!
Na jej propozycję wyszli po obiedzie na przeznaczony na zabawy ludowe taras, z którego roztaczał się widok na rzekę.
— Chciałabym przyjrzeć się zakochanym parkom z pospólstwa — rzekła — to takie zabawne!
Mnóstwo ich przechadzało się w chłodku, miłym po