Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znaczone w katalogu przypadkowego widza, jako „*** wyjątkowo piękny Tycjan“ przebija pancerz obojętności którego z Forsytów, lepiej może orjentującego się niż inni i trzyma go pod czarem ekstatycznego zachwytu. Dzieją się tu rzeczy — czuje to — dzieją się tu rzeczy, które — otóż, które są rzeczami... Ogarnia go coś niewytłumaczonego, coś nie dającego się ująć rozumowo; kiedy jednak usiłuje określić owo coś ze ścisłością praktycznego człowieka, wymyka mu się ono i ulatuje jak opar wina, które wypił, rozwiewa się, pozostawiając mu jeno uczucie nieusposobienia i świadomość posiadania wątroby. Czuje, że zawiele sobie pozwolił, że nadużył czegoś; że cnota umiarkowania opuściła go.
Nie pragnął wcale objawienia tego, co kryje się pod trzema gwiazdkami jego katalogu. Niech Bóg broni, aby dowiedzieć się miał czegokolwiek o silach natury! Niech Bóg broni, aby miał uznać, że istnieją podobne rzeczy! Z chwilą gdy uzna je, co się stanie z nim samym? Płaci się szylinga za wejście i jeszcze jednego za katalog.
Wyraz twarzy, który dostrzegła Juna, który dostrzegli inni Forsytowie, był jakgdyby nagłem błyśnięciem płomienia świecy poprzez otwór wyimaginowanego płótna, poza którem była ona przesuwana — nagłe zaiskrzenie się mglistej, błąkającej się luny, kuszącej niby widmowa zjawa. Na jedno mgnienie zauważyli ją z przyjemnością, z zainteresowaniem, po chwili wszelako zorjentowali się, że nie powinni byli zauważyć jej wcale.
A jednak, wyjaśniało to powód zjawienia się Juny tak późno i zniknięcia jej bez przetańczenia jednego choćby tańca, bez przywitania się nawet z narzeczonym. Zachorowała, jak wyjaśniono — i nic w tem dziwnego.
W tem miejscu wszelako spojrzeli wzajem po sobie z miną skruszoną. Nie było wcale ich zamiarem szerzenie