Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bicieli, albo do innego gołowąsego młodzieńca, prosiła przymilnie:
— Proszę, jeżeli chce mi pan sprawić przyjemność, pozwoli pan, że go przedstawię miss Pink; bardzo sympatyczna młoda panienka, doprawdy!
I sprowadzała go do niej, mówiąc:
— Pozwoli pani, że jej przedstawię pana Gathercole — panna Pink. Czy znajdzie pani jeszcze wolne miejsce w swoim karneciku?
Na co panna Pink, uśmiechając się wymuszonym swoim uśmiechem i czerwieniąc się zlekka, odpowiadała:
— O, zdaje mi się, że tak! — i zasłaniając pusty swój karnecik, wpisywała, sylabizując je pieściwie, nazwisko pana Gathercole na proponowanem przez niego miejscu, drugiem, dodatkowem.
Kiedy jednak młodzieniec, mruknąwszy, że jest gorąco, odchodził, wpadała ponownie w poprzedni nastrój beznadziejnego oczekiwania, przybierając stały swój cierpliwy, zrezygnowany, słodko-kwaśny uśmiech.
Matki, wachlując leniwie twarze, śledziły swoje córki oczami, z których wyczytać można było losy tych córek. Dla nich samych nie miało znaczenia wysiadywanie tu godzinami, bez względu na śmiertelne znużenie, siedzenie w milczeniu, albo siląc się na rozmowy z towarzyszkami niedoli — byleby dziewczęta mogły się zabawić! Ale widzieć, że są zaniedbywane i pomijane!... O, i one również uśmiechały się, ale oczy ich sztyletowały, jak oczy podrażnionego łabędzia; rade byłyby uchwycić młodego Gathercole’a za poły jego eleganckiego smokinga i przyciągnąć go do swoich córek — tego impertynenta!
Wszystkie okrucieństwa, cała gorycz życia, jego wzruszające tragedje i nierówne szanse, jego pycha i ofiarność, pewność siebie i wyrzekanie się własnych praw do istnienia, znajdowały tu swoje odbicie na tem polu walki, jakiem była sala balowa w domu Rogera.