Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zjawili się też trzej czy czterej wierni rycerze Franki, jeden po drugim; każdemu zosobna kazała przyjść wcześnie. Wszyscy byli gładko wygoleni, popisujący się owym szczególnym rodzajem ożywienia, modnego ostatnio w dzielnicy Kensingtońskiej. Zdawali się bynajmniej nie peszyć wzajemnie swoją obecnością i dumnie prezentowali swoje krawaty ze sterczącemi końcami, białe kamizelki i skarpetki w grochy. Wszyscy mieli ukryte w zanadrzu mankietów rękawiczki. Robili dużo zgiełku i zamętu, każdy zbrojny w zawodową wesołość, jakgdyby przybył specjalnie w celu dokonania wielkich czynów. Twarze ich podczas tańca, zamiast tradycyjnie uroczystego wyrazu, cechującego tańczących Anglików, były beztroskie, mile uśmiechnięte, promieniujące dokoła siebie czar; skakali i podrygiwali, wirując w przyśpieszonem tempie wraz z tancerkami, nie dbając o pedantyczne stosowanie się do rytmu muzyki.
Na resztę tancerzy spoglądali z rodzajem wyniosłej pogardy — uważając siebie samych za lekką kawalerję, za bohaterów setek Kensingtońskich „hopek“, po których jedynie można było oczekiwać właściwego sposobu uśmiechania się i „hopkowania“.
Po nich zaczęli goście napływać szerokim, wartkim strumieniem; przyzwoitki, przybyłe celem opiekowania się młodemi pannami, wpatrzone w drzwi wejściowe, obsiadły kanapy dokoła ścian, gdy żywioł lotny wypełnia! wirowaniem większą salę.
Męska połowa rodzaju ludzkiego reprezentowana była dość skąpo i dekorujące ściany dziewczęce kwiatki miały wzruszająco smutny wygląd, pomimo kwaśno-słodkiego uśmiechu, na jaki się siliły i jaki zdawał się mówić:
— O, nie wprowadzisz mnie w błąd, mój młody panie! Wiem dobrze, że nie do mnie się zbliżasz! Nie mogę się tego spodziewać!
Franka, uśmiechając się do jednego ze swoich wiel-