— Licho go tam wie, co za jeden. Coś jak nawpółoswojony lampart.
Coraz kto inny z Forsytów zbliżał się, aby rzucić na niego okiem.
Juna stanęła przed nim, służąc mu za parawan przed natrętną tą ciekawością. Maleńka, drobna figurka, „cała złożona z włosów i ducha“, jak się ktoś wyraził kiedyś o niej, miała błękitne, śmiało patrzące na ludzi oczy, twardo zarysowany podbródek i kwitnącą cerę. Twarz jej i cała postać wydawały się zbyt nikłe i subtelne na dźwiganie wieńczącej je korony miedziano-złotych włosów.
Wysoka, kształtna kobieta, którą jeden z członków rodziny porównał niegdyś do pogańskiej bogini, stała przed młodą parą, przyglądając się jej z przyćmionym nieco uśmiechem.
Dłonie jej, obciągnięte perłowym zamszem rękawiczek, skrzyżowane były jedna na drugiej; poważną, uroczą twarz skłoniła nieco na bok, przykuwając do siebie spojrzenia wszystkich mężczyzn. Postać jej kołysała się zwiewnie, jakgdyby w takt poruszania się powietrza. Leciuchny, ciepły rumieniec słabo barwił jej policzki; wielkie, głębokie oczy miały miękki wyraz słodyczy. Nadewszystko jednak lgnęły spojrzenia męskie do jej warg — zadających pytania, czy odpowiadających na nie z niezmiennym, przyćmionym zawsze uśmiechem. Były to wargi zmysłowe i razem słodkie, zdające się tchnąć ciepło i aromat wonnego kwiatu.
Obserwowana przez nią para narzeczonych nieświadoma była, że jest przedmiotem zaciekawienia bogini. Pierwszy zauważył jej obecność Bosinney, który zapytał o jej nazwisko.
Juna podprowadziła narzeczonego ku pięknie zbudowanej kobiecie.
Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/26
Wygląd
Ta strona została przepisana.