Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Prócz tego — mówił dalej stary Jolyon — musimy się załatwić z Bosinney’em. Miałbym ochotę wypoliczkować tego łotra, ale myślę, że nie moja to rzecz. Dlaczego jednak nie miałbyś ty tego się podjąć — dodał nieco niepewnie.
— Czemże on zawinił? Daleko lepiej, żeby nic się z tego nie zrobiło, jeżeli nie mogą się z sobą zgodzić.
Stary Jolyon spojrzał na syna. Teraz, kiedy doszło między nimi do dyskusji w sprawie wzajemnych stosunków obu płci, czuł, że nie dojdą do porozumienia. Jo wyrazi niewątpliwie bardzo swobodny pogląd na ten temat.
— No, mój drogi, nie wiem, co ty o tem myślisz — rzekł — kto wie nawet, czy sympatje twoje nie są po jego stronie — nie dziwiłoby mnie to wcale; podług mnie jednak, postąpił on ohydnie i jeżeli nawinie mi się pod rękę, powiem mu bez ogródek, jak się na to zapatruję.
Nie dodał więcej nic.
Niepodobieństwem było dyskutować z synem o właściwej istocie i znaczeniu popełnionej przez Bosinney a zdrady. Czy syn jego nie zrobił tego samego (bodaj gorszego jeszcze, jeżeli możliwe) przed piętnastu laty? Wyniki tego kroku obłędnego zdawały się nie mieć wcale końca!
Jolyon młodszy milczał również; przejrzał odrazu treść rozważań ojca, zdetronizowany bowiem z wyniosłego stanowiska wyraźnego i nieskomplikowanego światopoglądu, stał się zarazem domyślnym i subtelnym.
Stosunek jego z przed piętnastu lat do spraw seksualnych różnił się wszelako wielce od stosunku do nich jego ojca. Niemożliwością było przerzucenie pomiędzy nimi obydwoma mostu zgody na ten temat.
— Musiał widocznie zakochać się w innej kobiecie? — zauważył chłodno.