Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wysłanym dywanem liljowych dzwonków i słodko pachnących ziół, ozłoconym promieniami słońca, uwięzionego wśród wierzchołków drzew! Aby śledzić, co robi tych dwoje młodych, idących tuż blisko przy sobie po ścieżce nazbyt wąskiej na dwie osoby, idących tak blisko, że ich młode ciała ocierały się wciąż wzajem; aby śledzić oczy Ireny, chłonące w siebie wykradane przez nie serce wiosny. Niby wielki niewidzialny opiekun towarzyszył im duch jego na każdym kroku, zatrzymując się wraz z niemi, aby przyjrzeć się małemu, okrytemu miękkiem futerkiem, ciałku kreta, martwego od godziny niespełna, lśniącego, nieskalaną jeszcze deszczem ni rosą, jedwabistą puszystością srebrzysto-brunatnego płaszczyka; czuwając nad pochyloną głową Ireny; śledząc tkliwe spojrzenie jej miłosiernych oczu; nad głową mężczyzny, wpatrzonego w nią tak uporczywie, tak dziwnie! Duch jego wędrował wraz z niemi, poprzez wykarczowaną już polanę, na której pracował jeszcze tracz, co roztratował ciężką stopą liljowy dywan dzwonków, przywalony opadłym na ziemię, świeżo odciętym pniem drzewa; wspinał się wraz z niemi aż po sam kraniec lasu, ku ciągnącej się wdał niewykrytej jeszcze krainie, skąd dolatywały odgłosy przeciągłego kukania kukułki.
Niemy, stał tam wraz z niemi, zaniepokojony ich milczeniem! Dziwne, niepojęte!
I znów powracał, jakgdyby w poczuciu winy, poprzez gąszcz leśny na polanę, wciąż niemy, wpośród nieustającego ani na chwilę śpiewu i świergotu ptaszęcego, ku rzeźwiącym leśnym zapachom — hm!... hm!... co to tak słodko pachnie, czy to ta trawka, którą trzyma w ręku?... Powracał znów ku pniakowi świeżo ściętego drzewa, co, opadając, zagrodziło ścieżkę.
A potem, niewidzialny, wciąż niespokojny, szybujący ponad niemi, usiłujący ostrzec ich wydawanemi dźwię-