Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W każdym calu stylowa kobieta! — dodał — królewski kąsek! A jaka spokojna, jaka zrównoważona przytem!
— Widzę, że zawojowany przez nią jesteś z kretesem! — syknęła ciotka Hester ze swojego kąta.
Swithin podchwycił atak w locie.
— Jak to rozumiesz? — rzekł. — Umiem się odrazu poznać na ładnej kobiecie. To fakt. Muszę też powiedzieć, że nie widzę dokoła ani jednego godnego jej mężczyzny. Ale może ty mi wskażesz takiego, może mi wskażesz, co?...
— O! Czego chcesz ode mnie — zapytaj się Juli! — zawołała!
Na długo jednak przed Robin Hill ukołysało go świeże powietrze, od którego odwykł od tak dawna. Strasznie zachciało mu się spać. Powoził z zamkniętemi oczami i tylko przyzwyczajenie całego życia do panowania nad sobą utrzymywało w równowadze jego wysoką, barczystą postać, ratując go przed okryciem się śmiesznością wobec towarzyszki.
Bosinney, który zdaleka wypatrywał nadjeżdżających, wybiegł na ich spotkanie i wszyscy troje równocześnie weszli do domu.
Swithin szedł na czele, wywijając sporych rozmiarów bambusową laską ze złotą gałką, podaną mu przez Adolfa, który wiedział, że kolana jego pana odczują skutki długiego pozostawania w niezmienionej pozycji. Pozwolił też zarzucić na siebie futrzane okrycie, które uchronić go miało od przeciągów w nieukończonym domu.
— Klatka schodowa — skinął głową — wcale ładna! W wielkopańskim stylu! Wymaga tylko tu i ówdzie paru posągów. Stanął pomiędzy kolumnami wejściowemi od strony wewnętrznego dziedzińca i wyciągnął laskę gestem pytającym.