Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nad karkiem, zdawały się płomienie ponad czarnym kołnierzykiem sukni, niby zwoje lśniącego metalu. Soames, patrząc na nią, szczególnego doznał uczucia, nieobcego większości mężczyzn — dziwnej rozkoszy zmysłowej, olśnienia, mianowanego przez powieściopisarzy zakochaniem się z miejsca. Wciąż w dalszym ciągu wpatrując się w nią ukradkiem, skierował się odraz u do gospodyni domu i stał, czekając niecierpliwie, aż zamilkną tony muzyki.
— Kto jest ta młoda panna ze złotemi włosami i ciemnemi oczami? — zapytał.
— O, to Irena Heron! Ojciec jej, profesor Heron, umarł w tym roku. Mieszka ze swoją macochą. Sympatyczna i ładna dziewczyna, ale zupełnie bez grosza.
— Niech mnie pani jej przedstawi, proszę.
Niewiele znalazł młodej dziewczynie do powiedzenia, a i ona sama niezbyt była rozmowna. Wrócił jednak do hotelu, w którym zamieszkał, z postanowieniem zobaczenia jej jeszcze. Cel swój osiągnął przypadkowo, spotkawszy ją nazajutrz na pomoście w towarzystwie jej macochy, która stale odbywała tutaj swój spacer od dwunastej w południe do pierwszej. Soames chętnie zapoznał się z tą damą, zwłaszcza że odrazu nieomal przeczuł w niej sojuszniczkę, jakiej było mu potrzeba. Jego wyrobiony węch w sprawach, związanych z handlową stroną życia familijnego, rychło ujawnił mu, że Irena kosztuje swoją macochę więcej aniżeli pięćdziesiąt funtów rocznie, które jej wnosi; ujawnił mu również, że pani Heronowa, kobieta młoda jeszcze, pragnie powtórnie wydać się zamąż. Niezwykła, dojrzewająca uroda pasierbicy stała jej na przeszkodzie w spełnieniu tych pragnień. I Soames z tajoną zręcznie uporczywością przeprowadził swój plan.
Wyjechał z Bournemouth, nie zdradziwszy swoich