Zima była łagodna. W świecie handlowym panował zastój; jak też Soames trafnie ocenił, rozważywszy rzecz całą dokładnie przed powzięciem ostatecznej deczyzji, odpowiedni był czas do budowania. Ku końcowi kwietnia stanął już dom na Robin Hill pod dachem.
Teraz, kiedy było już coś do widzenia za swoje pieniądze, przyjeżdżał Soames raz, dwa, albo nawet trzy razy tygodniowo, wałęsał się pomiędzy rumowiskami, bacząc jeno, aby nie zachlapać wapnem swojego ubrania, kręcąc się w milczeniu pośród niewykończonych obmurowań drzwi lub też dokoła kolumn środkowego dziedzińca.
Stawał przed niemi, wpatrując się w nie długo i bacznie, jakgdyby chciał przekonać się o istotnej wartości ich konsystencji.
Dzień 30 kwietnia wyznaczyli sobie z Bosinney’em na przejrzenie rachunków. Na pięć minut przed umówioną godziną wszedł Soames do namiotu, który młody architekt rozstawił dla siebie tuż pod starym dębem.
Rachimki leżały już przygotowane na składanym stole, przywitawszy też Bosinney’a skinieniem głowy, odrazu zasiadł Soames do sprawdzenia ich. Po dłuższym wgłębieniu się w nie podniósł głowę z ponad papierów.
— Nie mogę się w tem połapać — rzekł wreszcie — wydatki przekroczyły umówioną sumę prawie o siedemset funtów.
Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/161
Wygląd
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ I.
POSTĘPY BUDOWY