Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kojny, pochylił się nad niemi i wlepił w nie badawczy wzrok, nie odrywając go od nich przez długą chwilę i nie odzywając się ani jednem słowem.
Wreszcie bąknął:
— Dziwny dom, dziwny!
W czworoboku dokoła osłoniętego wewnętrznego dziedzińca narysowany był prostokątny dwupiętrowy budynek. Dziedziniec ten, okolony krużgankiem, biegnącym dokoła wyższego piętra, nakryty był szklanym dachem, opartym na ośmiu wyrastających z ziemi kolumnach.
W pojęciu Forsyta był to w istocie dziwny dom.
— Bardzo dużo tu zaprzepaszczonego bez użytku miejsca — zauważył Soames.
Bosinney zaczął nerwowo przebiegać pokój. Soamesowi nie podobał się wyraz jego twarzy.
— Zasadą tego domu — wyjaśnił wreszcie architekt — było danie panu możności szerokiego oddechu — wielkopańska zasada!
Soames wyciągnął wskazujący i wielki palec, jakgdyby chcąc zmierzyć stopień wielkopańskości, jaki mógłby osiągnąć, i odparł:
— Tak, rozumiem!
Twarz Bosinney’a przybrała szczególny wyraz, zdradzający całą siłę jego zapału.
— Starałem się nakreślić dla pana plan domu, odpowiadającego poczuciu dostojeństwa. Jeżeli nie podoba się panu, proszę, niech mi pan to odrazu powie. Ma pan słuszność, najmniej należało się z tem liczyć — na co się zdało poczucie dostojeństwa w domu, jeżeli można zamiast tego wcisnąć jeszcze jeden pokój kąpielowy?
Nagłym ruchem wskazał lewe skrzydło podłużnego korpusu środkowego:
— Jest się przynajmniej gdzie obrócić. To na pańskie obrazy, oddzielone od dziedzińca kotarą, jak pan ją rozsunie, otrzyma pan przestrzeń pięćdziesięciu stóp na