Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomniała sobie już w przedpokoju. — Musi pewnie często bywać osamotniony teraz, kiedy poświęcasz cały swój czas panu Bosinneyowi? — Pochyliła się, ucałowała siostrzenicę kilkakrotnie i wyszła wreszcie, drobiąc ceremonjalnie kroczki.
Z oczu Juny trysnęły łzy; wpadła do małego gabineciku, w którym Bosinney siedząc przy stole, rysował ptaki na odwrocie leżącej przed nim koperty i rzuciła się obok niego na krzesło, wołając:
— O, Filu, jakie to wszystko okropne! — Serce jej było tak samo rozpłomienione, jak barwa jej włosów.

Następnej niedzieli z rana, w chwili, kiedy Soames golił się, oznajmiono mu, że pan Bosinney jest na dole i chciałby widzieć się z nim. Usłyszawszy to, otworzył drzwi do pokoju żony i rzekł:
— Bosinney jest na dole. Zejdź, proszę cię i zabaw go, dopóki się nie ogolę. Będę za chwilę gotów. Przypuszczam, że przychodzi w sprawie planów.
Irena spojrzała na niego bez słowa, dokończyła pośpiesznie tualety i zeszła na dół.
Nie mógł wydostać z niej, co myśli o domu. Nie wypowiedziała się przeciwko projektowi, a nawet, o ile związane to było z osobą Bosinney’a, zdawała się być dość przychylnie usposobiona dla samej myśli.
Z okna swojej gotowalni mógł obserwować ich rozmawiających na dziedzińczyku przed domem.
Spieszno mu było dokończyć golenia, zaciął się też dwa razy. Doleciał go z dołu ich śmiech, pomyślał więc: — Dobrze się widocznie czują z sobą!...
Jak przewidywał, Bosinney przyszedł po niego, żeby mu pokazać swoje plany.
Wziął kapelusz i poszedł za nim.
Plany rozłożone były na dębowym stole w pokoju młodego architekta. Soames blady, ale niewzruszenie spo-