Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ta sama tkliwość dla małych dzieci, ten sam niepokonany pociąg do zaczątków życia, który zwycięzko niegdyś zniewolił go do wyrzeczenia się własnego syna i pójścia za Juną, odezwał się w nim teraz powtórnie, każąc zapomnieć o Jimie, aby iść za temi, drobniejszemi od niej istotami.
Młodość, niby płomień niezgaszony, nie przestawała płonąć w jego piersi, powracał więc do niej, do drobnych płonek ludzkich, tak niebacznych, wymagających tak wielkiej troskliwości, do małych, okrągłych twarzyczek, tak nieuzasadnienie poważnych lub rozpromienionych, do dyszkantowych głosików, do nagłych, perlistych gam śmiechu, do niecierpliwie ciągnących go za poły rączek, do ocierania się smukłych ciałek o własne jego nogi — do wszystkiego, co młode i nieporadne, co młode, małe i potrzebujące opieki. Oczy jego zwilgotniały, jego głos zmiękł, złagodniało dotknięcie jego chudych rąk, pokrytych siecią niebieskich żył, załopotało starcze w jego piersi serce. Odrazu też stał się dla drobnych tych istotek przystanią rozkoszy, ucieczką przed niebezpieczeństwem, ukryciem, w którem mogły dowoli bawić się, śmiać i szczebiotać; aż wreszcie z łozinowego fotela, na którym siedział stary Jolyon, wytrysło, niby promienność światła słonecznego, cudowne rozradowanie trojga serc.
Inaczej odczuł ten moment Jolyon młodszy, śpieszący teraz za żoną do jej pokoju.
Zastał ją siedzącą na krześle przed tualetką z ukrytą w obu dłoniach twarzą.
Plecy jej wstrząsało łkanie. To jej namiętne poddawanie się cierpieniu było dla niego czemś zagadkowem. Setki razy przeżywał podobnego rodzaju jej wybuchy; w jaki sposób mógł je przeżyć, nie wiedział sam, nigdy bowiem nie wierzył, aby mogły to być chwilowe tylko, przemijające nastroje; lęk okrutny zdejmował go za