Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czem się zajmujesz cały dzień? — zapytał. — Nie przychodzisz nigdy do Park Lane?
Tłumaczenie się jej brzmiało dość niezręcznie i James, słuchając go, nie patrzył na nią. Nie chciał przypuszczać nawet, że synowa unika jego domu — zbyt wiele mówiłoby to.
— Przypuszczam, że nie masz czasu — rzekł — bywasz zawsze w towarzystwie Juny. Służysz jej widocznie za przyzwoitkę przy chodzeniu jej z narzeczonym, czy coś w tym rodzaju. Mówiono mi, że Juny nie można nigdy teraz zastać w domu; twój stryj Jolyon nie musi być zachwycony, że zostawia go tak wciąż samego. Wszyscy uważają, że Juna zanadto narzuca się młodemu Bosinney’owi. Bywa on tu pewnie u was codziennie, prawda? Ciekaw jestem, jakiego ty jesteś o nim zdania? Sądzisz, że on sam wie, do czego dąży? Mnie, muszę przyznać, wydaje się on dość słabym charakterem. Bodaj, że w ich związku kobieta nosi spodnie!
Policzki Ireny zabarwiły się żywszym rumieńcem. James spojrzał na nią podejrzliwie.
— Myślę, że ojciec niezupełnie rozumie pana Bosinney’a — rzekła.
— Nie rozumiem go? — oburzył się James. — Dlaczegóż to nie miałbym go rozumieć? Wiem, wiem, należy go traktować, jako artystę. Podobno ma być zdolny — wszyscy to przypuszczają. Zresztą, znasz go lepiej, niż ja — dodał, spoglądając na nią znów podejrzliwie.
— Rysuje teraz projekt domu dla Soamesa — rzekła miękko, widocznie starając się ułagodzić teścia.
— Naprowadza mnie to na sprawę, którą chciałem poruszyć — dodał James. — Nie pojmują, skąd Soamesowi wpadło na myśl powierzyć zrobienie planów takiemu młodzikowi?! Dlaczego nie zwrócił się do pierwszorzędnego architekta?