Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szego niż James Forsyte (o ile naczelnym przejawem zdrowego rozsądku jest instynkt samozachowawczy, jakkolwiek Tym poszedł w tym kierunku bezwątpienia za daleko), w całym tym wielkim Londynie, którego tak znaczną część zgromadził w swojem posiadaniu i który kochał taką nieujawnianą miłością, jako środowisko najlepszych dla siebie możliwości. Posiadał cudowny wrodzony zdrowy rozum klas średnich. Rzetelny puls kompromisu tętnił w jego żyłach żywiej aniżeli w żyłach Jolyona, pomimo całej potęgi jego woli oraz jego momentów roztkliwiania się i filozofji — żywiej aniżeli w żyłach Swithina, męczennika urojonych chorób, aniżeli Mikołaja, cierpiętnika z przyrodzenia, żywiej wreszcie aniżeli w żyłach Rogera — ofiary własnej przedsiębiorczości. Ze wszystkich braci był James umysłem najmniej wybitnym, najmniej świetnym pod względem formy zewnętrznej, z tej też racji miał najwięcej szans długiego życia.
Dla Jamesa, w wyższym stopniu aniżeli dla wielu innych, rodzina była ważną i drogą. W jego stosunku do życia było zawsze coś pierwotnego, a zarazem tkliwego: lubił ognisko rodzinne, lubił rodzinne ploteczki i lubił nawet utyskiwania rodzinne. Wszystkie swoje decyzje czerpał ze śmietanki, którą zbierał z najtęższych umysłów rodzinnych, poprzez nie zaś z najtęższych umysłów tysięcy innych rodzin podobnego składu. Z roku na rok, tydzień po tygodniu, chodził do brata Tyma, w którego frontowej bawialni, siedząc z założonemi jedna na drugą nogami, z długiemi białemi bokobrodami po obu stronach gładko ogolonych jego policzków — bacznie obserwował wrzenie familijnego kotła i wypływanie na wierzch jego śmietanki; wychodził też od brata zawsze odświeżony, z uczuciem ukojenia, nadewszystko z niepodobnem do określenia uczuciem pokrzepienia i pociechy.