Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okręcie stały się niemal nie do zniesienia. Znów się zaczęły niezadowolenia i sarkania, które niejednokrotnie przybierały formę rozruchów.
Komendant czuł, że zanosi się na otwarty bunt.
Boże Narodzenie zastało „Lwów“ na oceanie daleko od brzegów ojczystych. W dniu tym uczniowie postanowili porwać się do czynu mocnego i zmusić komendanta zawinąć od portu.
Ale oto stało się coś, co niezwykłością swoją i urokiem podziałało kojąco na wzburzone buntownicze umysły ekswachmistrzów i sierżantów, uspokoiło ich i dodało siły do wytrwania w posłuszeństwie aż do końca żeglugi.
23 grudnia załoga cała na rozkaz komendanta wyszła z międzypokładu na górę, pozostał tylko stolarz i sam komendant. Oficerowie pozamykali wszystkie luki i stanęli przy nich na warcie.
— Cóż to za nowy kawał? — sarkała załoga, trzęsąc się na przenikliwym, mroźnym wietrze. — Czy już i w międzypokładzie nam siedzieć nie wolno?
Wieczorem dopiero otworzono luki. Zmarznięci i źli uczniowie zeszli nadół… stanęli, jak wryci.
Tuż pod grota-łukiem stała naturalnej wielkości choinka, obwieszona różnemi drobiazgami pochodzenia okrętowego i jarząca się w mroku międzypo-