Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ostrożnie, na palcach weszliśmy do izdebki „admirała“.
Na małem, wąskiem łóżku polowem, leżał chory. Bladożółta, wynędzniała twarz z zamkniętemi oczami spoczywała na małej, brudnej poduszce; cienkie, zakrzywione w szpony palce rąk, przebierały po kołdrze do taktu jakiejś brzmiącej mu w duszy melodji.
Na szmer naszych kroków chory otworzył oczy i uniósł zlekka głowę.
— A, bardzo mi przyjemnie i ogromnie miło — rzekł słabym, ledwo dosłyszalnym głosem — jak widzimy więc, cała załoga krążownika „Nadzieja“ przyszła pożegnać się z umierającym, starym admirałem.
Uśmiechnął się słabo i opadł na poduszkę.
Światło małej lampki naftowej rzucało wokoło ponure cienie, i ciemna sylwetka krążownika „Nadzieja“, odbita na ścianie, zdawała się drgać i ożywiać.
Usiedliśmy obok łóżka na krześle.
— Jakże się pan czuje, admirale? — spytał jeden z kolegów.
— Nieszczególnie, nieszczególnie — odrzekł chory, nie otwierając oczu — morska choroba,