Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tugalczyku! Panno Halino! Zatelefonuj pani do mnie 94.00. Porozmawiamy z panią o pogodzie, o tem, co słychać na wyścigach, o ostatnim pobycie pani w Zakopanem, czy też nad morzem, o charlestonie, o miłości wreszcie.
Porozmawiamy i o Guilhermie de Faria, który tęskni do pani na dalekiej wśród fal oceanu rzuconej wyspie San Miguel, pośmiejemy się trochę z „tłustej małpy“ i ze „słonia w okularach“.
Ma pani rację, panno Halino, że go pani nie kocha. Zawsze jakoś nie tego, okulary, tłusty i wogóle Portugalczyk...
Ja nie jestem tłusty i nie noszę okularów, niech pani pamięta o tem, panno Halino!
Szalupy, posuwane potężnemi rzutami wioseł, odpływają coraz dalej od brzegu. Niknie z oczu moich postać Guilherme de Faria.
Przed dziobem szalupy wyrasta sylwetka „Lwowa“.
Servus, Ponta Del Gada! Za pięć dni będziemy już na oceanie w drodze do Francji. Pa, Guilherme de Faria e Maya da Cunha!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na drugi dzień po odpłynięciu z San Miguel, zjadłem ów ananas — bardzo przepraszam, panno Halino!