Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeroką strugą z rany w gardle zadanej jej ostremi, białemi zębami. Uderzenia grzmotu wydawały mi się stuknięciami młotka wbijającego ćwieki w mą trumnę. Nie widziałem już i nie czułem nic. Czemu nie wyrzuciła mnie wtedy za burtę w rozszalałe fale? Zachłysnęła się może moją krwią i również zemdlała lub może poznała już wówczas, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że jesteśmy, jak dwie połowy rozłamanego w środku pierścienia. Ocknąłem się z omdlenia wówczas, gdy kil naszej szalupy chrobotał jazgotliwie o piasek brzegu jakiejś małej wysepki.
Czy wiesz, co to zgroza?
Burzliwa, ciemna noc, przez otwór pieczary zagląda w głąb skrawek nieba z księżycem przesłanianym co chwila strzępami chmur, łyśnięcia błyskawic, huk grzmotu, wycie wichru, szum drzew i plusk deszczu i wtem... śmiech, śmiech spazmatyczny, szalony, szatański i... i ostre białe zęby szarpiące bezbronną krtań... To zgroza.
Już od kilku lat w ciemne, burzliwe noce powtarza się zawsze to samo. Dlaczego? Czy mnie nie kocha? Nienawidzi? Nie. Jesteśmy dobrani. Pasujemy do siebie, jak dwie połowy rozłamanego pierścienia. Przebaczyła mi już dawno i kocha mnie tak mocno, jak przedtem nikogo. Na wyspie jest dobrze — kli-