Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szyło się nieco w tym względzie. Umarł, znaczy, ojciec Marji. Matka jej stara, słaba, nie mogła jej już tak sama pilnować. Cieszyłem się wtedy przeraźliwie, pamiętam, gdy wykitował jej ojciec. Swobody więcej. Pokazało się wszakże niebawem, że nie w pożytek mi była śmierć tego człowieka. Morż przecież zainteresował się wdową i sierotą, przygarnął do siebie, zaopiekował się. Spodobała mu się już wtedy Marja, swą uwagę na nią zwrócić raczył. Najbogatszy rybak, stary szyper Morż, śledź lubieżny. Gorzej już wtedy było z temi spacerami przy księżycu, nie dawał stary polip. Sam już pono na oku miał Marję. Ano nic, potajemnie jakoś udawało się od czasu do czasu zobaczyć. Większa jeszcze przyjaźń między nami stanęła. Wyrosłem ja, chłop się ze mnie uczynił niczem wieloryb. Poszedłem, znaczy, w pierwszą, daleką wyprawę rybacką na ocean. Wikingiem wróciłem. Łapy jak u kotwicy, nogi jak maszty, gęba rekina. Wiking i tyle. Wtedym to i zauważył, że Marja mnie kocha. A ja.. cóż się mam jeszcze zastanawiać nad tem czym kochał... fajna już wtedy była dziewczyna ta Marja... wiadomo. No, tak. Morż też wywąchał co się święci. Całkiem zabronił widywać się ze mną. Miał przecież prawo do tego — żywił i ją i matkę. Dobroczyńca. Ale nic nie pomogły zakazy. Jeszcze gorzej. Częściej