Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

telki opróżniały się szybko. Gdy w obydwóch ukazało się dno, Syroj i Safandopułło wyszli na pokład. Lekko się chwieli na nogach. Skręcili i zapalili papierosy. W świetle ogników to ukazywały się to znikały ich rozgorączkowane alkoholem, złośliwie uśmiechnięte twarze. Ciągle nasłuchiwali czegoś przy zamkniętych drzwiach kubryku. W końcu zaczęli się niecierpliwić.
— Cóż on tak marudzi, ten Mahayo? Mać jego...
Syroj nie dokończył. Za drzwiami kubryku rozległy się odgłosy szamotania, uderzeń i jęków. Po chwili na pokład wybiegł Banabak w poszarpanem na całem ciele ubraniu. Za nim wytoczył się gruby Mahayo, czerwony z rozbitą wargą.
— Cóż to za oszukaństwo?! — wrzasnął na całe gardło, głusząc jęki i narzekania Banabaka usiłującego wdrapać się na podmurowanie przystani.
— Cóż to za oszukaństwo?!! — krzyknął po raz drugi, łapiąc Syroja za kołnierz bluzy — on wcale nie chce... Cóżeście mi nałgali?! On się bije i gryzie zamiast dać się popieścić! Cóżeś mi nałgał, łajdaku, pytam się ciebie!
Syroj mocną dłonią oderwał rękę Mahaya od swojego kołnierza.