Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

długo ustać maleńka wysepka dyscypliny jaką był pokład łodzi podwodnej — wkradło się niebawem, dzięki staraniom „sowietu matrosów“, rozluźnienie karności wśród załogi i spowodowało katastrofę. Przed tą katastrofą zdarzył się wypadek, który kapitan Mamertyński poczytał za zły omen.
Przed wypłynięciem ze swoją łodzią w morze na ćwiczenia torpedowe, kapitan Mamertyński odwiedził znajomą rodzinę polską zamieszkałą w Odesie. Przy stole w trakcie rozmowy o toczących się szybko, krwawych wypadkach rewolucji damulka pewna o kurzym, jak się niebawem okazało, móżdżku ujrzawszy oficerski mundur Mamertyńskiego zawołała ze szczerem zdumienie: — Jakto?! To pana jeszcze nie zamordowali?!!
Wielki, czerwony kapitan Mamertyński jeszcze bardziej poczerwieniał i zatrząsł się z oburzenia. Z ust jego wdzięcznie sfrunęło i pękło jak granat przez nieuwagę wymruczane mocne, pokładowe przekleństwo.
Zorjentowawszy się w wytworzonej, kłopotliwej sytuacji Mamertyński z początku się zmieszał, przygryzł wąsa, ale później opanowany złością i rezygnacją wstał od stołu i rzuciwszy serwetę na podłogę wydudnił swym donośnym „beczkowatym“ głosem: