Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkowiedzącym uśmiechu. Zamknąłem oczy na ten straszny widok i rozkazawszy sternikowi szalupy wrócić po mnie na drugi dzień zrana odszedłem w głąb wyspy. Nie będę wam opowiadał moich przygód w ciągu dnia, który straciłem na poszukiwaniach, opowiem tylko o najstraszniejszej nocy mojego życia. Gdy mrok otulił ciemnym płaszczem fale oceanu i księżyc oblał swym martwym blaskiem załomy skalne tajemniczej wyspy, siedziałem już we wnętrzu czarnej pieczary, którą zamieszkiwała złowroga istota. Od wejścia zarosłego dzikiemi karłowatemi krzewami płynęły dziwne, zaiste tajemnicze dźwięki hawajskiej gitary i melodyjny, cudny głos melancholijnie powtarzał łamane słowa angielskiej miłosnej piosenki. Jak wyglądała? To opowiedzieć się nie da! Jej obnażone piersi, uda, stopy, tors były jednym, wspaniałym hymnem piękna, symfonją kształtów i barw. Bogini rozigranych blasków słonecznych w białośnieżnych pianach lazurowych fal mórz południowych! Jej czarne, ogniem płonące oczy były otchłanią, otchłanią piekielną, w którą zstąpiwszy raz, nie wydobywało się nigdy. Zupełnie naga z rozpuszczonemi koloru skrzydła kruka włosami, była nieskończenie piękna, fascynująca, złowroga! Struny gitary drgały namiętnie i mdlały rozkosznie pod do-