Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



LARA[1]
w przekładzie
Juliana Korsaka.



  1. Wypadek, wspomniany w ostatniéj części pieśni drugiéj tego poematu, nastręczyło mi opisanie śmierci, raczéj pogrzebu księcia Gandyi.
    Nąjwięcéj interesujące i szczegółowe opowiadanie tego tajemniczego wypadku, dane jest przez p. Burcharda. Powieść jest treści następującéj:
    „Ósmego dnia czerwca, kardynał Valenza i książę Gandyi, synowie papieża, w towarzystwie swojéj matki Vanozza, wieczerzali w blizkości kościoła St. Pietro ad vincula i wiele innych osób było na téj uczcie. Po skończonéj wieczerzy kardynał przypomniał bratu, że już pora wracać na zamek apostolski; wsiedli więc na swoje konie lub muły i w nielicznym orszaku jechali razem aż pod pałac kardynała Ascanio Sforza; wtém książę pożegnał kardynała, dając mu wiedziéć, że nim wróci do domu, musi odwiedzić jednego z mieszkańców miasta. Oddaliwszy przeto cały swój orszak prócz swojego staffiero lub pieszka i jednego maskowanego, który go był nawiedził na wieczornéj uczcie, a który już od miesiąca codziennie go wywoływał z apostolskiego pałacu; książę posadził maskowanego za sobą na swojego muła i jechali ulicą żydowską, gdzie pożegnawszy swojego pieszka, przykazał mu, ażeby stał i czekał na miejscu do umówionéj godziny, na którą jeśliby nie wrócił, może udać się do pałacu. Książę z maskowanym jechali razem na jednym mule, ale gdzie? nie wiem — dosyć, że téj nocy książę był zamordowany i wrzucony do rzeki. Służący téż przez jednego ze zbirów ulicznych śmiertelnie ranny i chociaż był sługa doświadczonéj wiary, nie mógł wszakże dokładnie opowiedziéć przygody swojego pana.
    „Gdy nazajutrz książę do pałacu nie wracał, słudzy zaczęli być niespokojni: jeden z nich zaraz uwiadomił papieża o wieczornéj jego synów wycieczce, i że książę Gandyi dotąd jeszcze do pałacu nie wrócił. Tą wieścią papież mocno się zasmucił, lecz się domniemywał, że księcia musiała zwabić jaka brukowa piękność, ażeby noc z nią przepędził, a nie chcąc od niéj w dzień biały wychodzić, zwlekł swój powrót do domu do następnego wieczora. Wszakże, gdy wieczór nadszedł, zawiedziony w swoich oczekiwaniach, mocniéj się zasmucił i zaczął ciągnąć śledztwa z wielu osób, które w tym celu do siebie powołał. W liczbie tych, był jeden człowiek nazwiskiem Georgio Schiaviani; ten na on czas wykładając cegłę z barki na brzeg rzeki, stał na zrębie pokładu i wszystko uważał: i pytany, czy nie widział, gdzie kogo przeszłéj nocy wrzucono do rzeki? odpowiedział, ze widział dwóch ludzi idących pieszo wzdłuż ulicy, spoglądających przed sobą i za siebie, azali by kto za niemi nie kroczył. Lecz nie widząc nikogo, zwrócili się nazad, po chwili zjawili się jacyś dwaj drudzy i spoglądali wokoło z tąż samą niespokojnością jak pierwsi, a nie widząc nikogo, skinęli na swoich towarzyszy; wtém nadjechał człowiek na białym koniu, mając za sobą u siodła na łęku zwieszonego trupa, którego głowa i ręce po jednéj, a nogi po drugiéj stronie konia wisiały; dwaj idący pieszo z obu stron jeźdźca podźwigali przewieszone ciało. Tak zbliżywszy się do miejsca, gdzie zwykle wszystkie śmiecia uliczne wrzucają do rzeki, odwrócili konia z jeźdźcem tyłem do brzegu i pochwyciwszy trupa za ręce i nogi, z całą siłą cisnęli w rzekę. Jeździec tyłem siedzący na koniu, zapytał niecierpliwie, czy już trupa wrzucili do wody, któremu odpowiedzieli: Signor si (tak panie). Wtedy spojrzał za siebie i na rzekę, a spostrzegłszy płaszcz pływający na powierzchni fali, pytał, co tam się czerni na wodzie? a ci mu odpowiedzieli „to płaszcz nieboszczyka!“ a jeden z nich cisnął nań z brzegu ogromnym kamieniem i kamień z płaszczem na dno utonął. Daléj pytał Papież Georgia, czemu zaraz o tém nie dał znać rządcy miasta? Na co Georgio odpowiedział, że temi czasy widział przeszło sto trupów podobnie wrzuconych do rzeki, a że to nie ściągało żadnéj baczności policyi miasta, więc i ten ostatni wypadek miał za rzecz małéj wagi.
    „Rybak i majtek w téj chwili dla śledzenia wysłani na brzeg rzeki, następnego wieczora znaleźli ciało księcia z całém jego ubraniem i kilkadziesiąt dukatów w trzosie. Książę miał dziewięć ran zadanych, z których jedna była w gardle, drugie były rzucone po całém ciele. Skoro papież o tém się widomie przekonał, puszczając wodze swojemu żalowi, zamknął się w swoim pokoju i gorzko płakał. Kardynał Segovia i drudzy z orszaku papieskiego przyszli pode drzwi i po długich a silnych prośbach i naleganiach wymogli na nim, że wyszedł z pokoju. Od środy aż do soboty Papież nic nie jadł i nie spał. W końcu dając częste posłuchania wielu osobom ze swego orszaku, powoli zaczął swój żal zawściągać i rozmyślać nad niebezpieczeństwem, jakieby mogło ponieść zwątlone wiekiem zdrowie, przez dalsze pobłażanie smutkowi.“