Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Każdy go wita usty i oczyma,
Dłoń się ich ledwo od uścisku wstrzyma.
On, wpół niepomny swéj straty i klęski,
Wita nawzajem jakby wódz zwycięski;
Ścisnął Anzelma dłoń, i znowu czuje,
Że może walczyć, i że rozkazuje.

XVI.

Umilkła radość, żal im nie pomału,
Że wódz na wolność wrócił bez wystrzału.
Szli szukać zemsty, i gdyby wiedzieli,
Że dłoń kobiety spełniła, co chcieli,
Cześć jéj królewską niosłaby gromada.
Mniéj oni trudni, niż duma Konrada;
Wszystkie im drogi dobre, gdy u celu
Łup albo zemsta na nieprzyjacielu.
Kryjąc uśmiechy, z podziwieniem w oku,
Szepcą, i ku niéj spoglądają z boku:
A ona, wyższa, niższa od płci swojéj,
Krwi się nie bała, ich wzroku się boi!
Milczy — i na dół spuściwszy źrenice,
Gęstą zasłonę nawlokła na lice.
Ręce na piersiach złożone z pokorą.
Konrad bezpieczny, w piersiach tych nie gorą
Gniew ni nienawiść, i co bądź w nich wrzało,
Serce kobiety tkliwém pozostało.

XVII.

Pojął to Konrad, i czuł mimowoli
Wstręt dla jéj zbrodni, lecz żal dla niedoli.
Co uczyniła, żadna łza nie zmaże,
W dzień gniewu swego niebo ją ukarze.
Lecz już się stało! on karać niezdolny.
Wielka jéj zbrodnia, lecz on przez nią wolny!
Ona dla niego poświęciła siebie,
Wszystko na ziemi, i wszystko swe w niebie!...
Z żalem ku brance spojrzał czarnookiéj.
Skroń jéj schylona od myśli głębokiéj,
Bladość marmuru piękną twarz okrywa:
I tylko jedna ta plama straszliwa,