Pod drzewem westchnień samotnie usiędziem
I smutnej skargi smętnie słuchać będziem;
I będziem patrzeć na walczące marnie
Bałwany morza z olbrzymiemi skały,
Co odtrącają słupy z piany białéj.
O! jak to pięknie! O! jak ci szczęśliwi,
I teraz lubią patrzeć na tę wojnę,
Gdzie, oprócz morza, tak wszystko spokojne!
Nawet ocean czasem lubi ciszę.
Gdy księżyc fale do snu ukołysze.
Będziem jak nieba mieszkance weseli;
Potem w szumiącej zanurzym się fali,
Potem na darniów wypoczniem pościeli;
Potem na członki wilgocią błyszczące
I kwiecie z mogił rycerzy, grobowe,
Spleciem na wianek i włożym na głowę.
Lecz noc się zbliża, i Moa nas woła,[1]
Słychać już pieśni i widać już tańce;
Przy ogniach pląsa drużyna wesoła.
I my też będziem w tym tańcu się kręcić,
Będziem weselem pamiątkę dni święcić,
Nim Fidżi w konchę zatrąbił, gdy w łodzi[2]
Przez nich — o! biada — kwiat poległ nam młodzi,
Przez nich nam niwa burzanem porosła,
I znikła rozkosz, co serce zachwyca,
Błądzić z kochanką przy świetle księżyca.