Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nic nie rzekł więcej, i wpychał do łódki
Swojego wodza i falom powierzał...
To jego słowa, lecz choć dźwięk ich krótki,

175 
W nich jego myśli cały ogrom leżał.
IX

Północne słońce coraz okazaléj
Z fal się podnosi; już się wiatr uciszał,
Jak po eolskiej harfie tylko dyszał,
I cichem skrzydłem popędzał po fali.

180 
Samotna łódka do odległej skały,

Co świeci tylko jak obłoczek biały,
Po źwierciadlanej zwolna płynie szybie...
Z swoim okrętem nigdy się nie zdybie!
Lecz my nie będziem pieśnią nieszczęść głosić,

185 
Które ma łódka skołatana znosić:

Dni niebezpieczeństw i nocy niewczasów,
I nadaremne męstwo śród zapasów,
Gdy głód tak siły zniszczył do ostatka,
Że jużby syna nie poznała matka, —

190 
I innych jeszcze różnych klęsk tysiące,

Co jak głód straszne i jak głód trawiące,
Fale, co grożą raz pogrążyć na dno,
To znów, łaskawsze, już się ciszej kładną,
To ryczą groźnie, to zaszumią smętnie,

195 
I tylko sile ulegną niechętnie;

To już gorączka pragnienia, niemocy,
Co każdą chmurę jakby źródło wita,
I chciwie każdą kroplę deszczu chwyta
Sinemi usty, w burzą grzmiącej nocy,

200 
I z mokrych żagli łakomie wyciska

Wilgoć, co nowym życia zdrojem tryska;
To znów wróg dziki, przed którego złością
Chyba gościnne morza chronią wody, —
Aż gdy do trupów podobni bladością,

205 
Wrócą, namorskie rozprawiać przygody,