Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już przy twym boku orszak buntowniczy

55 
Obwieszcza bezrząd, miota się i krzyczy;

Ty sam spętany; do twojego serca,
Dłonią, co drżała na dźwięk twojej mowy,
Przykłada bagnet zuchwały morderca.
Już dziś twój rozkaz do pracy nie znagli,

60 
Nie rządzi sterem, nie rozwinie żagli:

Już cię na pokład wloką okrętowy,
Chcą dziką wrzawą stłumić głos, co woła,
Że swą powinność zdeptali niegodnie;
Patrząc na wodza, w swoję własną zbrodnię

65 
Zaledwie trwożny wzrok uwierzyć zdoła;

Bo wprzód sumienia człowiek nie ukoi,
Aż trunek zbrodni — wściekłość go upoi.

IV

Nieustraszony, choć ci śmierć zagraża,
Darmo tych wzywasz, co ci jeszcze wierni;

70 
Ich liczba mała, przemoc ich zatrważa,

Ulegać muszą rozhukanej czerni.
Napróżno głos twój o przyczynę bada:
Tylko przekleństwa krzyk ci odpowiada,
Nad tobą szable błyszczące się jeżą,

75 
Omal ci bagnet gardła nie przewierci,

A wszystkie lufy w twoje piersi mierzą,
I w każdym ręku tkwi narzędzie śmierci.
Ty sam wołałeś: »Ognia!« — lecz ci twardzi,
Choć już z litości swe serca wyzuli,

80 
Jeszcze dla męstwa podziwienie czuli;

Czy, że w człowieku, chociaż prawem wzgardzi,
Pomimo woli jeszcze pozostanie
Dla dawnych władców swych uszanowanie, —
Dość, że nie chcieli jeszcze rąk swych krwawić,

85 
Wolą na pastwę falom cię zostawić.
V

»Odsadzić czółno!« zagrzmiał okrzyk głośny
Któż: »Nie!« odkrzyknie w zgrai rozhukanej