W wiecznejby wówczas zajaśniał ozdobie,
I wszystkie laury, wszystkie wieńce sławy
Samemu tylko byłby winien sobie.
Mając mój oręż — przy tem sercu, dłoni,
Jaki monarszej tylu Estów skroni
Przez cały ciąg ich wieków nie ozdobił.
Niezawsze rycerz rodem znamienity
Najzaszczytniejszych ostróg się dobijał, —
Ileż to wodzów i książąt przemijał,
Gdym z zwycięskiemi uderzając krzyki,
Z imieniem Esta spadał w wrogów szyki!
»Nie bronię zbrodni — nie będę cię wzywał,
Od tego czasu, co już w krótkiej dobie
Po moim zimnym ma przepłynąć grobie.
Znikły te krótkie dni młodzieńczych szały:
Jak trwać nie mogły, tak też i nie trwały.
Mogłeś je podnieść, uzacnić oboje,
Lecz byłbyś mniemał, że poniżasz siebie;
Przecież twarz tego podłego Hugona
Niejednym z twoich rysów zaszczycona,
Z ciebie to wziąłem ten umysł niezgięty...
Lecz skądżeś zadrżał? — tak jest, z ciebie wzięty.
Z ciebie to we mnie przeszła nieodmienna
Ta dzielność w boju, ta dusza płomienna.
Całego siebie w moję istność wlałeś;
Patrz, jakim zbrodnia owocem obdarza:[1]
Zbrodniąś mię spłodził, i masz też zbrodniarza.
- ↑ w. 287—8. Tłumacz zanadto silnie przełożył pojęcie guilty love (grzeszna miłość) przez »zbrodnia«. W oryg.: