Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
255 
Kilka lat przecież, a ten syn nieprawy

W wiecznejby wówczas zajaśniał ozdobie,
I wszystkie laury, wszystkie wieńce sławy
Samemu tylko byłby winien sobie.
Mając mój oręż — przy tem sercu, dłoni,

260 
Bałbym ja hełmu takiego się dobił,

Jaki monarszej tylu Estów skroni
Przez cały ciąg ich wieków nie ozdobił.
Niezawsze rycerz rodem znamienity
Najzaszczytniejszych ostróg się dobijał, —

265 
Dzielny mój rumak, ostrzem bodźca bity,

Ileż to wodzów i książąt przemijał,
Gdym z zwycięskiemi uderzając krzyki,
Z imieniem Esta spadał w wrogów szyki!
»Nie bronię zbrodni — nie będę cię wzywał,

270 
Byś dla mnie kilka dni, godzin odrywał

Od tego czasu, co już w krótkiej dobie
Po moim zimnym ma przepłynąć grobie.
Znikły te krótkie dni młodzieńczych szały:
Jak trwać nie mogły, tak też i nie trwały.

275 
Podłym był ród mój, podłe imię moje, —

Mogłeś je podnieść, uzacnić oboje,
Lecz byłbyś mniemał, że poniżasz siebie;
Przecież twarz tego podłego Hugona
Niejednym z twoich rysów zaszczycona,

280 
A dusza jego cała wzięta z ciebie.

Z ciebie to wziąłem ten umysł niezgięty...
Lecz skądżeś zadrżał? — tak jest, z ciebie wzięty.
Z ciebie to we mnie przeszła nieodmienna
Ta dzielność w boju, ta dusza płomienna.

285 
Nie samo tylko życie mi nadałeś, —

Całego siebie w moję istność wlałeś;
Patrz, jakim zbrodnia owocem obdarza:[1]
Zbrodniąś mię spłodził, i masz też zbrodniarza.

  1. w. 287—8. Tłumacz zanadto silnie przełożył pojęcie guilty love (grzeszna miłość) przez »zbrodnia«. W oryg.: