Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Buchnęło!
Ołtarze, sklepienia łuki,
Marmurowych kolumn sztuki,

970 
Chrześcijanie i pogany,

Krzyże, turbany,
Żywi, umarli, pomieszani społem,
Lecą w powietrze z runącym kościołem; —
I wszystko w jednym, dzikim ryku kona!

975 
Miasto w ruinie, potrzaskane mury,

Na chwilę wzdęte, wzburzone wód łona, —
Choć nie rozpadłe, chwiejące się góry,
Jakby trzęsienie ziemi
Przeszło pod niemi;

980 
Razem bezkształtnych przedmiotów tysiące

W dymach, płomieniach ciśniętych pod słońce,
Straszliwem zgliszczem świadczą, jak skończony
Szturm twierdzy, los jej rozpacznej obrony!
Wszystko zmieszane, z ziemskiego padołu,

985 
Jak race w niebo, wzleciało pospołu.

Niejeden człowiek rosły i barczysty,
Na piędź skurczony przez pożar siarczysty,
Z węglem, żarzewiem spadający społem,
Dolinę tylko posypał popiołem.

990 
Popiołem lały, jak deszczem, obłoki;

Wielu padało na głębie zatoki,
Co chłonąc szczątki tonące falami,
Swe wody w kręgi znaczyła zmarszczkami.
Ci na brzeg padli, lecz jak kiście śniegu

995 
Rozwiane, zrzadka polegli na brzegu.

Kto Grek, kto Turek? — darmo oczy śledzą,
Niechaj ich matki spojrzą i powiedzą!
Gdy jeszcze dziećmi w kolebce leżeli,
A każda matka z uśmiechem patrzała,

1000 
Jak śpi snem wdzięcznym jej dziecię w pościeli,

Wtenczas o dniu tym, co prochy ich ciała
Rozwiał na wiatry, żadna nie myślała!