Wschodzi pogodnie jak na dzień wesoły.
Poranek lekko otrząsa płaszcz mglisty,
Ale południe zamgli dym siarczysty.
Już słychać surmy, i wrą bębny wrogów,
Słychać fruczenie w powietrzu sztandarów,
I rżenie koni, hałas tłumnych gwarów.
Gęsto, jak lasem, błoń się jeży dzidą,
Głos, krzyk się szerzy: »Już idą, już idą!«
Połyska z pochew atagan dobyty,
Tłum czeka hasła, ruszą na znak dany.
»Spahy, Tatary, i wy Turkomany!
Nogi w strzemiona, zwińcie swe namioty,
Jeździec doliną niech cwałem zabiega
Od bramy miasta, łowić, imać zbiega;[1]
Ktoby był, byle chrześcijańskiej wiary,
Rąbać, zabijać, młody on czy stary;
Pod wyłom twierdzy i wciąż ogień miota!«
Konie parskają wędzidłami spięte,
Powiewne grzywy, szyje ich zagięte, —
Bielą się pianą munsztuki stalowe,
Stanęły działa, zaryczeć gotowe
I burzyć twierdzę już napół zburzoną.
Janczar się ściska w szyk prosty, łamany,
Alp ich prowadzi, — ręka zakasana
Przy rotach stoją baszowie i hany,
- ↑
w. 652. zbiega — tych, którzyby chcieli ujść żywcem z miasta zdobytego.