Częstym wystrzałem rozpalone działo,
Jak grzmot daleki, głuchem echem grzmiało.
Wśród twierdzy widać i tu i tam zdala,
Zaledwo pożar zajął się prochowy,
Jakby z wulkanu, z płonącej budowy
Kłębiąc się w górę kolumna płomieni
Czerwono świeci, — po chwili, w przestrzeni
Swe ziemskie gwiazdy cisnęła pod słońce.
Wtem, jakby słońca stało się zaćmienie,
W ćmach dymu światła uwięzły promienie;
I całe niebo wkrąg, jak zajrzeć okiem,
Ale nie jedną zwłoką zemsty grzany,
Alp Mośleminy wiódł pod murów ściany,
Ucząc, jak przebić wyłom obiecany.
W tych murach była dziewica zamknięta,
Jej ojciec, z duszą zimną i surową,
Choć widział we łzach gasnące jej wdzięki,
Dumę kochanka zadrasnął odmową,
Gdy — chrześcijanin, pod swem dawnem mianem —
Alp ją pokochał, zapragnął jej ręki.
Alp, w rańszym wieku wesoły i pusty,
W salach, gondolach, z dziecinną swawolą
Szalał przez całe weneckie zapusty,
Do jakich Włoszki piękniejsze i młodsze
Nawykły, w północ gdy płyną gondolą.