Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Częstym wystrzałem rozpalone działo,
Jak grzmot daleki, głuchem echem grzmiało.
Wśród twierdzy widać i tu i tam zdala,

115 
Jak pęka bomba i dachy zapala;

Zaledwo pożar zajął się prochowy,
Jakby z wulkanu, z płonącej budowy
Kłębiąc się w górę kolumna płomieni
Czerwono świeci, — po chwili, w przestrzeni

120 
Na meteorów rozbita tysiące,

Swe ziemskie gwiazdy cisnęła pod słońce.
Wtem, jakby słońca stało się zaćmienie,
W ćmach dymu światła uwięzły promienie;
I całe niebo wkrąg, jak zajrzeć okiem,

125 
Jednym siarczystym pożółkło obłokiem.
VII

Ale nie jedną zwłoką zemsty grzany,
Alp Mośleminy wiódł pod murów ściany,
Ucząc, jak przebić wyłom obiecany.
W tych murach była dziewica zamknięta,

130 
Nadziei Alpa i serca ponęta.

Jej ojciec, z duszą zimną i surową,
Choć widział we łzach gasnące jej wdzięki,
Dumę kochanka zadrasnął odmową,
Gdy — chrześcijanin, pod swem dawnem mianem —

135 
Sercem młodzieńca czystem, nieskalanem,

Alp ją pokochał, zapragnął jej ręki.
Alp, w rańszym wieku wesoły i pusty,
W salach, gondolach, z dziecinną swawolą
Szalał przez całe weneckie zapusty,

140 
I serenady śpiewał co najsłodsze,

Do jakich Włoszki piękniejsze i młodsze
Nawykły, w północ gdy płyną gondolą.