Całej sztuki szermierstwa doświadcza niezwłocznie,
Kryty wstręt jego serca budzi się widocznie.
A tak zapamiętale z wroga się urąga,[1]
Że gdy go tłum zbliżony za ramię odciąga,
Co przez litość odciągnąć, oderwać go chcieli.
Po chwili ich zamiaru niechętny się ima,
Lecz na niego wciąż patrzy takiemi oczyma,
Jakby walka bez skutku jakiś wstręt w nim sprawia,
Jakby w ranę śledzącą zaglądał powieką,
Jak ofiarę do grobu zbliżyła daleko?
Rzeźwią, niosą Otona — i lekarz zamkowy
Zakazuje mu wszelkich pytań i rozmowy.
Lara, tłumem gardzący, szedł za nimi w dali;
Po walce ze zwycięską palmą zapaśnika[2]
W dumnem milczeniu zwolna ku drzwiom się pomyka.
Dosiadł konia i drogą jak strzała puszczona
Lecz gdzie był ów meteor nocy, który sennym
Oczom przegraża, aby zniknął z blaskiem dziennym?
Gdzie Ezzelin? Czy przyszedł, poszedł — i nie wrócił,
Aby sam żadnych śladów za sobą nie rzucił?
Rzucił zamek Otona, — droga prosta, bita,
Nie mógł zbłądzić, a przytem bliskie miał mieszkanie;
Przecie zbłądził; — i ledwo dniało na świtanie,