Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
245 
Zwyczajny ranek przyszedł, z nim wstał zdrowszy Lara,

Ni księdza, ni lekarza rady się nie stara.
I znów ten sam, jak zwykle, w ruchach i w rozmowie,
Ni mniej zimny w uśmiechu, ni mniej skąpy w słowie,
Ni więcej zamyślony, — choć noc nadchodząca

250 
Dziś mniej mu się podoba i klnie zachód słońca,[1]

Śledzenia gminnych oczu uchodzi ta zmiana,
Wasale nic nie zgadną z twarzy swego pana.
Przytem sami wylękli od tej strasznej nocy,
Poosobno na zamek chodzić nie są w mocy;

255 
I tylko w drżących parach snują się tam czasem,

Ściskając się i blednąc za lada hałasem.
Szum chorągwi na baszcie, okna, drzwi skrzypiące,
Głośne echo podłogi, obicia wiejące,[2]
Wielki cień drzew, co zamek wokoło obiegły,

260 
Dziki świst wiatru, łoskot spadającej cegły, —[3]

Co słyszą, widzą, wszystko mnoży przestrach nowy,
Zwłaszcza gdy zmrok zaczyna czernić mur zamkowy.

XVI

Czcza chęć! druga noc taka nie przyszła po chęci,
Lub sam Lara grał tylko pozór niepamięci;

265 
Co budzi więcej dziwu między wasalami:

Czy mu pamięć zwietrzała z zdrowszemi zmysłami?
Czy im kłamał niepamięć tej pamiętnej pory,
Tych marzeń gorączkowych jego duszy choréj?
Byłże to sen? czy była własna jego mowa,

270 
Gdy z ust wyrzucał dzikie, jakieś dziwne słowa?

Byłże to własny Lary ów wzrok obłąkany,
Kłócący sen wasali krzyk i jęk słyszany?

  1. W. 250. klnie zachód słońca — niepotrzebny dodatek tłumacza.
  2. w. 258. obicia wiejące — W dawniejszych zamkach zawieszano wzdłuż ścian w pewnym odstępie makaty, gobeliny i t. d. celem uchronienia mieszkańców przed wilgotnym chłodem, zionącym od kamiennych przeważnie ścian.
  3. w. 260. W oryg: »uderzający miarowo skrzydłami nietoperz, nocny śpiew wiatru od morza«.