Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wpół spływa z ramion; stopa jak śnieg biała,
I jak śnieg cicho na ziemię spadała.
Któż ona? Sama, w nocy, mimo straży,
Jak tu wejść mogła? jak się wchodzić waży?

1075 
O! spytaj raczej, przed jaką przeszkodą

Zadrży kobieta, gdy jej duszę młodą
Czułość i litość, jak Gulnarę, wiodą?
Nie mogła usnąć, i gdy basza we śnie,
Marząc o klęsce, klnie, jęczy boleśnie,

1080 
Marząc o jeńcu, nakazuje męki, —

Wstała, i sygnet zdjęła z jego ręki,
Znak jego woli, który gdy okaże,
Wszelkie wnet przed nią rozstąpią się straże.
Przeszła bezpiecznie, nikt o nic nie bada.

1085 
Znużeni bojem strażnicy Konrada,

Zazdroszcząc więźnia spoczynkowi, sami
Wpółsenni ziemię zalegli przed drzwiami.
Ujrzeli pierścień, mało się kłopocą,
Kto go przynosi, gdzie idzie i po co?

XIII
1090 
Patrzy zdumiona — »On śpi? — gdy z rozpaczą

Tysiące po nim, lub na niego plączą?...
Ja sama nawet!... Jakaż czarów siła
Tak mi go nagle drogim uczyniła?
Zbawił mi życie, poświęcił sam siebie;[1]

1095 
Mam-że go wzajem opuścić w potrzebie?

Nie! chcę mu pomóc, nie dbam o sąd ludzi.
Lecz cicho! — westchnął, poruszył się, budził«
Podniósł wzrok, blaskiem zaślepione oczy
Zdają się wątpić, czy sen ich nie mroczy,

1100 
Lecz ruszył ręką, głuchy brzęk okowu

Dowiódł, że żyje, i cierpieć ma znowu.
»Któż jest ta postać? Anioł stróż z wejrzenia!
Zbyt zda się piękny na stróża więzienia«.

  1. w. 1094—6. poświęcił sam siebie itd., dodatek tłumacza.