Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
505 
Oczy jej modre, szkliste, bez promieni,[1]

Jak gwiazdy we mgle błądzą po przestrzeni.
I — ach! dostrzegły: to on! — już daleki!...
Wtedy raz jeszcze z pod łzawej powieki
Błysły, jak słońce z za deszczowej chmury.

510 
Próżno! nie spojrzał, znikł w zaroślach góry.

»Poszedł!« — Jak posąg blada, nieruchoma,
Łkające piersi przyciska rękoma.
Spojrzała jeszcze — port przed jej oczyma:
Bielą się żagle i morze się wzdyma.

515 
Nie patrzy więcej, — w drzwiach błysła jej postać...

»Prawda więc! — jedzie! — samej kazał zostać!«

XVI

Szybko, wprost z góry, na głaz skacząc z głazu,
Biegł Konrad, — nazad nie spojrzał ni razu.
Lecz drżał, ilekroć ścieżka przed nim boczy,

520 
By na zakręcie nie wpadła mu w oczy

Samotna jego, lecz miła mu wieża.
Zawsze go pierwsza witała z nadbrzeża,
Jak on ją z morza! — i ona w niej, ona!
Burzliwej duszy gwiazda niezamglona! —

525 
Jeden wzrok jeszcze, — a moc w nim rozbroi.

Nie śmie go ujrzeć; pomyśleć się boi,
Że mógłby zostać; — chciałby... któż mu broni? —
Zostać? — by zginąć od katowskiej dłoni?
Nie, nie! — Raz jednak chciał stanąć, chciał wrócić,

530 
Na los zdać wszystko, zamiar na wiatr rzucić...

Nie! — myśl niegodna! — nie! — prawego męża
Płacz niewiast miękczy, ale nie zwycięża.

Ujrzał swą nawę — zważa wiatr przychylny,
Zwrócił myśl ku nim i znów w sobie silny,

535 
Znów chyżej naprzód; i gdy z brzegu słyszy

Wesołą wrzawę mężnych towarzyszy,

  1. ww. 505—516 są bardzo dowolnie tłumaczone, choć naogół oddają obrazy oryginału.