Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

On nie śmiał podnieść, nie śmiał znieść widoku
Bladości w twarzy i rozpaczy w oku.
W całej dzikości bezładnego wdzięku

480 
Włos jej po jego rozesłał się ręku;

Stłumiony oddech i mdłe serca bicie[1]
Świadczą w niej tylko cierpienie i życie...
Zagrzmiał huk działa — odjazdu godzina!
Słońce zachodzi — on słońce przeklina.

485 
Strzał drugi, trzeci; — ścisnął z uniesieniem

Niemą od żalu, proszącą milczeniem,
I drżącym krokiem zaniósł ją na łoże.
Spojrzał z rozpaczą... raz ostatni może!
Dreszcz przebiegł serce; uczuł, że dla niego

490 
Prócz niej na świecie nic niema miłego.

Dotknął ust: zimne; — spotkał wzrok wpół-zgasły.[2]
Zwrócił się nagle, — drzwi z łoskotem trzasły.

XV

»Co? już go niema?« — straszliwe pytanie,
Gdy kto tak nagle samotnym zostanie!

495 
Myśl nie śmie wierzyć, że oczy nie mylą...[3]

Przed chwilą jeszcze tu stał — był przed chwilą...
Gdzież jest? — Wybiegła obłąkanym krokiem,
Aż łzy jej wreszcie lunęły potokiem,
Bujne, gorące; myślą za nim woła:

500 
»Bądź zdrów!« — wymówić nie śmie i nie zdoła.

Ach! bo w tem słowie — choć się chcą uśmiéchać
Wiara, Nadzieja — Rozpacz tylko słychać.
W bladych jej rysach, jak w twarzy z kamienia,
Tchnie dziki wyraz wiecznego cierpienia;

  1. w. 481—2. W oryg.: »zaledwie bije to serce, tak pełne jego obrazu, że nawet nie mogła już tej pełni uczucia odczuwać«.
  2. w. 491—2. W oryg.: »Ucałował jej zimne czoło — odwrócił się... Czy Konrad poszedł?«
  3. w. 495. Dodatek tłumacza.