Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przyszły święta Bożego Narodzenia.
Obchodzono je jak zwykłe święta, bez tej ozdobności uroczystej, jaką się odznaczają na lądzie, gdzie ludzie są bogaci, znacznie bogatsi od biednych rybaków. Tu i owdzie tylko u bogatych rybaków-wędzarzy widać było przez okna świeczki, gorejące na „bomie“, zresztą wioska była pogrążona w ciemnościach i ciszy, bo rybacy kolęd nie znają, a jeśli, to zaledwie kilka, które śpiewają tylko w kościele.
Zato Dorotka miała gwiazdkę wspaniałą. Nie brakło tam niczego, ani choinki, pięknie przybranej, świecącej włosami anielskiemi, przyprószonej błyszczącym „śniegiem“ i jarzącej od różnobarwnych świeczek, ani pomarańcz i jabłuszek, ani nowych książek, ani zabawek, wśród których były też i farby z kilku zeszytami obrazków do malowania.
Zmęczona radością dziewczynka wcześnie położyła się do łóżeczka.
Ale w nocy zbudziła ją jakgdyby cicha, lecz wyraźna, radosna muzyka. Zdawało się, że to szumią jakieś maleńkie organy, że ktoś rytmicznie, dźwięcznie bije w dzwonki leśne, że w dźwięczne, łaskotliwe pasaże rozpylają się jakieś szklane, przeczyste akordy — a na tle tej muzyki wykwitały to głosy poszczególne, to znów niby chór, cichutki a przecie