Na placu pokazał się stary mejster Jan, niski, ale krzepki staruszek, z obrośniętem podgardlem i dużym czerwonym nosem, bystro i sprytnie patrzący z pod brwi krzaczastych. Szedł przygarbiony wiekiem, ale barczysty, dziarsko suwając korkami na krzywych nogach, pałąkowatych i po rybacku zgiętych w kolanach.
— Dobrydzień, dzeus! — zawołał, ujrzawszy Dorotkę. — fajn wiadro, prawda?
— Pogódka fajn! — potwierdziła Dorotka.
— Żeby tylko west nie przeszedł znowu do zydy! — zatroskał się mejster Jan, spoglądając z niepokojem na chorągiewkę.
— Nie bójcie się, mejstrze Janie, pójdzie do nordy! — zapewniła go.
— Będzie, jak Bóg da! — odpowiedział z pokorą mejster Jan.
— Pewnie! Ale ja to już mam wyzorgowane!
— A u kogo?
— Nie mogę wam powiedzieć, ale mam to już na pewno wyzorgowane, na pewno! Zobaczycie! Najdalej po świętach bretlinżki będą!
— Daj to Boże, dziecko! Jak się twoje słowa wypełnią, przyniosę ci całą kipę[1] bretlinżków.
- ↑ Kipa — wielki kosz na ryby, mieszczący nieraz i 30 kg ryby.