Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

właśnie cedziła jej mleczko — Dorotka niecierpiała kożuchów! — a na dworze było cicho.
Chorągiewka na wieży kościelnej wydzierała się wciąż ku zachodowi, ale Zyda nie puszczała jej i wciąż ciągnęła ku sobie.
— On chce iść do westu — mówili o wiatrze rybacy — ale mu zyda nie daje. Ciągle do niej wraca, jakgdyby był tam uwiązany.
Lecz jednego dnia wiatr oderwał się od południa i przeszedł na zachód, a wkrótce potem nadleciała na zatokę i półwysep „tamcza“ — czarna douka, zimna, ciemna mgła. Przynosi ją tylko wiatr zachodni.
Na wiatr westowy rybacy nie mają żadnego przysłowia. Jako lądowy, uważany jest zasadniczo za zły, ale mało to szczęśliwych połowów było pod złym wiatrem, choćby pod tą samą zydą? A po zydzie, która z pewnością ryby zjadła, west nie był lichy, bo rybę nordzie naganiał. Byle tylko norda chciała przyjść!
Tej nocy znowu rozżarzyło się światło na strądzie Dorotki. Znowu ktoś zapukał w szybę.
Dorotka, zaciekawiona, przysunęła się do okna i odchyliła zasłonę, ale natychmiast cofnęła się, zdziwiona i przestraszona.
Za oknem widać było jakiegoś jeźdźca.
Wyglądał na pierwszy rzut oka strasznie. Na głowie miał jakby koronę z orlich piór,