Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

375

— To nick! (nic). To przeńdzie, przyńdzie pogódka!
Gdy zaś jest pogoda i słonko pięknie świeci, oni chmurzą się i mruczą:
— Przyńdzie sztorm!
Więc wojowały drzewięta mężnie i wytrwale, broniąc ziemi i ukrytej za lasem cichej wioski rybackiej i nie tracąc odwagi, choć czasem było istotnie straszno. Starsze drzewa opowiadały, iż narda rzucała raz falami tak wielkiemi, że rozbiła napół murowany „budynk“ stacji ratunkowej. Podobno został z niej tylko jeden ceglany węgiel.
Wkońcu jednak zawsze udawało się drzewom burzę odeprzeć i nastawała cisza, po której strąd, zcicha skomląc, leżał jak pies schłostany, a las wyglądał jak czupryna swawolnego terminatora szewskiego, którego majster wytargał za włosy.
Tak sobie Sosenka żyła w zgodzie ze sobą i ze światem.
Aż raz stała się rzecz dziwna.
Morze wyrzuciło na strąd „bitę“. „Bitą“ nazywają rybacy nasi wszystko, co woda na brzeg wyrzuci. Może to być skrzynia, beczka, belka, portfel z pieniędzmi, kasetka, deska, wogóle wszystko. Na te „bity“ rybacy są bardzo łakomi i chętnie na nie polują, ale robią to w tajemnicy, bo prawo nakazuje każdą „bitę“ znalezioną meldować u sołtysa, który