Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w różnobarwnych jedwabnych spódnicach i aksamitnych, zlotem haftowanych myckach, o ich gulaszu, który jadali co najmniej dwa razy dziennie, robili go z baraniny lub z drobiu, mieszali z konfiturami, ale równocześnie zaprawiali ostremi korzeniami tak, że człowiek kamiennego serca, jedząc tę potrawę, płakał tak rzewnie, iż łzy strumieniem ciekły mu po policzkach i mieszały się ze sosem potrawy. Opowiadał o ludziach, którzy przegrywali z zimną krwią dziesiątki tysięcy dolarów, ale przegrawszy o pięćdziesiąt centów więcej, dostawali szalu i, dobywszy krisa, krzywego ostrego noża, wypadali na ulicę i mordowali każdego spotkanego człowieka, bez względu na wiek i płeć. A cała ulica zaczynała wówczas wołać: „Amok! Amok!“ i wszyscy ścigali szalonego, starając się go ująć lub zabić, bo on był w furji walki i śmierci.
To znów opowiadał stary o zdradliwych dżonkach chińskich. Wyglądają niewinnie, niby zwykłe sobie lodzie rybackie, ale przyjrzeć się im dobrze, zaraz się widzi — pierś, jak u ptaka, a żagle jak czarne skrzydła, i nigdy się nie wie, ile w takiej dżonce żółtych djabłów siedzi. Wystarczy pierwsza lepsza hawarja, skutkiem której okręt trudniej manewruje, albo mgła, w której mogą się niepostrzeżenie przysunąć, a naraz cały dek pełen jest żółtych i wtedy bij się, bracie, na