Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

długie, obłe ciało zelinta. Łosoś dokazywał cudów zręczności, wykręcał się gwałtownemi rzutami to w tę, to w ową stronę, latał w wodzie jak ptak, ale prześladowca jego był bardzo zwinny, a długie ciało dawało mu możliwość bardzo długich, błyskawicowych skoków. Już raz zelint skubnął łososia, już już miał go dopaść, gdy wtem płuca ssaka zawiodły i zmusiły go do wypłynięcia na powierzchnię dla zaczerpnięcia oddechu. Rozumie się, że nie wrócił, wiedząc, że łosoś na niego czekać nie będzie.
A tymczasem tak było:
Nieprzytomny z trwogi łosoś zwarjował czyli, jak mówią nasi rybacy, „dostał lichy rozum“. Ni stąd ni zowąd przypadł do dna i stanął dęba. Stał na głowie, chwiejąc się tylko trochę, w miarę jak go woda trącała, i stał tak długo.
Kamień Podróżnik zdziwiony i ciekawy, coby to być mogło, podpłynął ku łososiowi i trącił go zlekka. Łosoś posunął się trochę dalej i znowu stanął na głowie. I stał tak wciąż — jak długo, o tem się Kamień Podróżnik nie dowiedział, bo musiał się udać w inne strony.
A raz widział rzecz straszną.
W pewnej okolicy rybacy stawiali tak zwane „takle“ na łososie, to jest długie na kilka kilometrów sznury, obwieszone krótszemi znurkami, na których końcu wisiały na haczy-