Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wracali później do domu, głodni, zziębnięci, przemoczeni. Priz był wysoki, ale mało kto miał szproty. Pieniędzy nie było, zaczęto się zadłużać do tego stopnia, że nieliczni kupcy odmawiali dalszego kredytu.
— Doch nasze niewody są na morzu! — oburzali się rybacy, dając do zrozumienia, że choć dziś nic nie mają, jutro mieć mogą.
Ale ubodzy kupcy wioski rybackiej nie jutro, lecz dziś potrzebowali pieniędzy na zakupno towaru. Więc na „borg“ nie dawali.
A tymczasem nadszedł wielki post, zapasy mąki kończyły się, w wielu domach dawano na obiad już tylko bulwę podlaną „lakiem“ czyli słonym sosem z pod śledzi. Nie było na opał, na naftę, na żadne drobne wydatki. Nawet namiętni palacze przestawali palić.
A szproty były. To ten, to ów dostał parę centnarów, ale zwykle zdarzało się jakoś tak dziwnie, że jak tylko szproty się pojawiły i rybacy zastawili na nie mance — wybuchała burza.
A potem ławica znowu znikała.
Szukano ich, bo głód zaczął dokuczać.
Wzięto się na sposób.
Wiadomo, że Helanie przez cały rok poławiają łososie na tak zwane „takle“, to jest długie na kilometry wędki z poprzyczepianemi haczykami, do czego jako przynęty uży-