Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z zakasanemi rękawami, w pantoflach i ściągniętych rzemiennym paskiem obwisających ztyłu, zatłuszczonych spodniach.
Kota morskiego wszystko to niezmiernie zajmowało, i choć mało rozumiał, miał przeczucie, że tu byłoby mu dobrze.
Wkrótce potem zauważył dziwną rzecz. Oto jaskrawo ubrana baryłeczka, z pełną jak księżyc, czerwoną buzią i zapuchniętemi niebieskiemi oczkami pod daszkiem żółtej czupryny, wytoczyła się na rynek, gdzie rozejrzawszy się dokoła. zapaliła papierosa i paliła ukradkiem, chowając go w głębi dłoni i oglądając się na wszystkie strony, gdy tymczasem matka jej, baryłeczka szara, siwowłosa i w okularach na nosie, toczyła się od połcia do połcia i od jednej krwawej ćwierci do drugiej.
— Oto mój człowiek! — pomyślał kot morski i miauknąwszy słodko, wpatrzył się w złotowłosą baryłeczkę zuchwałemi, fascynującemi oczami.
— Ach, co za śliczny kotek! — wykrzyknęła żółtowłosa baryłeczka, i skończywszy pośpiesznie papierosa, podeszła do kota morskiego i zaczęła go głaskać.
Kot tak się zdziwił i taki go ogarnął wstręt, że z całej siły wparł nogi w bruk, i drżąc na całem ciele, starał się znieść spokojnie dotknięcie ludzkiej dłoni i nie uciec zno-